Maska Placenta jest znana wszędzie. Od kilku lat jest na rynku, a ja dopiero niedawno po nią sięgnęłam. Sprawa jest bardzo prosta, ja bardzo często kupuję oczami, jak opakowanie mi się nie podoba to raczej po nie nie sięgam. Trzeba przyznać, że Placenta nie prezentuje się zachęcająco, ale skusiłam się na nią. Zapraszam do recenzji!
Cena:
ok 14 zł
Pojemność:
1000 ml
Skład:
Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Triticum Vulgare, Sprout Extract, Bambusa Vulgarix Sap Extract, Dipalmitoulethyl Hydroxyethylmonium Methosulfate, Parfum, Methoxy PEG/PPG-7/3 Aminopropyl Dimethicone, Linonene Benzyl Alcohol, Propyle Glicol, Linalool, Aitric Acid, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone
Skład jest inny niż tej z wizaż!
Od producenta:
Nabłyszczająca, odżywiająca maska do włosów. Włosy stają się jedwabiste i łatwo się rozczesują.
Krem z wyciągiem z łożysk roślinnych jest specjalnym kremem bogatym w białka, aminokwasy i witaminy. Dzięki specjalnemu składowi włosy stają się mocne i łatwe w pielęgnacji. Jest polecany szczególnie do włosów rozjaśnionych oraz suchych i łamliwych.
Moja opinia:
Maska zamknięta w wielkim,litrowym słoiku. Niestety jest on strasznie nieporęczny, bo opakowanie zwyczajnie wyślizguje się z dłoni a nakrętka się "zasysa" i ciężko ją zdjąć.
Deisgn opakowania jest paskudny, produkt kojarzy mi się raczej z odżywkami dla sportowców niż z maską do włosów. Minus za brak polskiego opisu na opakowaniu, nie każdy ma opanowany do perfekcji język angielski.
Zapach średnio przyjemny, coś pomiędzy lekami a środkami czystości. Konsystencja fajna, lekka, ale nie płynąca. Maska dzięki swojej konsystencji jest bardzo wydajna.
Działanie maski bardzo mnie zaskoczyło. Już na czwartym miejscu w składzie występuje olej z kiełków pszenicy, dzięki czemu włosy faktycznie są fajnie nawilżone. Maska dobrze dociąża i wygładza włosy, nawet bez tuningowania sprawdza się bardzo dobrze. Włosy łatwiej się rozczesują, nie są przeciążone. Dobrze domywa olej (ostatnio testuję mycie samego skalpu nawet przy olejowaniu). Niestety przy dłuższym stosowaniu może trochę strąkować włosy. Bardzo, bardzo polubiłam się z tą maską, zapach niestety mi się nie podoba, ale na szczęście na moich włosach się nie utrzymuje, jak żaden inny oprócz l-cysteiny :D
Fajnie działa tuningowana półproduktami (z olejem jest średnio, bo faktycznie może przeciążyć), testowałam ją z keratyną, aloesem zatężony i mleczkiem pszczelim i polecam :)
Zastanawiam się jeszcze nad wersją czekoladową.
Znacie, lubicie, nienawidzicie ?
Tej wersji jeszcze nie miałam, ale być może kiedyś się skuszę :)
OdpowiedzUsuńmam ją, ale używam obecnie wersji color i czekam aż przynajmniej do jej połowy dobrnę ;) mam nadzieje ze u mnie tez sie sprawdzi :)
OdpowiedzUsuńMam ochotę na nowego kallosa, mam jeszcze latte :-)
OdpowiedzUsuńJa mam latte i jestem zadowolona:)
OdpowiedzUsuńTej wersji nie miałam nigdy :)
OdpowiedzUsuńJa tak samo, ale chętnie ją poznam :)
UsuńJa lubię wersję biało-niebieską :D dla mnie najlepsza
OdpowiedzUsuńNie słyszałam jeszcze o niej, ale chętnie bym wypróbowała :)
OdpowiedzUsuńJuż prawie miałam ją w koszyku, ale ostatecznie zdecydowałam się na wersję Frutta i jestem bardzo zadowolona, maska powoli zbliża się do dna, więc możliwe że za jakiś czas zagości u mnie placenta :) a co do wyglądu opakowania - mój tata jak zobaczył ten słój to był w szoku, bo właśnie myślał, że to jakieś odżywki dla sportowców. Od tego czasu się śmieje, że kupuję włosom sterydy xd
OdpowiedzUsuńUżywałam kiedyś i bardzo lubiłam. ;)
OdpowiedzUsuń